czwartek, 21 kwietnia 2011

Od telefonu do Jacoba minęła równo godzina. Stałam w najciemniejszym kącie lasu, tak by promienie słoneczne nie dosięgały mego ciała. Wiedziałam, że Jake i tak mnie zauważy, gdy tylko spojrzy w moją stronę. Chciałam jednak, by zrobiło się groźnie. Może wtedy moje słowa bardziej do niego dotrą.
- Bello? - usłyszałam jego przestraszony, acz wkurzony głos.
- Cześć. - warknęłam groźnie.
Wysunęłam się z kąta i przesunęłam się kilka stóp dalej, by być bliżej Jacoba.
- Bello, bardzo się przestraszyłem kiedy zakazałaś mi spotykać się z Renesmee. To te cholerne pijawki, prawda?
- Cicho. To ja chciałam, byś tu przyszedł, i mam prawo mówić pierwsza. - przerwałam mu. - Masz zniknąć z naszego życia. Przynajmniej na jakiś czas. Za 3 lata, jak Renesmee będzie dorosła, proszę bardzo wróć. Ale teraz ja i Edward decydujemy o jej przyszłości. I nie życzymy sobie twojej obecności.
- Ale Bello... to wpojenie...
- Wiem o tym doskonale. Ale mnie to nie obchodzi, Jacob. Rozumiem, że się przyjaźnimy, ale Nessie jest jeszcze dzieckiem. Małym dzieckiem. Jest szczęśliwa ze mną i Edwardem. Nie jesteś jej na razie potrzebny. - zapewniłam go oschle. - I to tyle. Jeżeli chcesz jej szczęścia, zniknij z naszego życia.
- Ale ja sobie nie dam rady bez jej obecności... jej zapachu.
- Okej. Mogę dać ci jej zdjęcie, jeżeli go nie posiadasz. Jakaś za mała koszulka Renesmee też się znajdzie.
Jake spojrzał na mnie ze smutkiem. Zaraz pożałowałam, że mu to wszystko powiedziałam. Stałam się okropną egoistką, myślę tylko o moim szczęściu! Byłam zazdrosna o to, że spędzał więcej czasu z moją córką.
- Bells, błagam...
- Powiedziałam co miałam do powiedzenia. Proszę, teraz twoja kolei. Co chcesz mi oznajmić?
- Dobrze... - powiedział drżącym głosem. - Zniknę z waszego życia. Wrócę za... dwa lata. Góra za trzy. Ale proszę... wyjaśnij jej, że to nie moja decyzja... - poprosił. - Powiedz jej, że okropnie ją kocham, że wrócę do niej za kilka lat. Niech o mnie pamięta.
Kiwnęłam głową i ze smutkiem patrzyłam jak do jego oczu cisną się łzy. Wiedziałam, że to wszystko przeze mnie. Moja córka też prędzej czy później, z tęsknoty wybuchnie płaczem. Sama się tak zachowywałam, gdy Edward mnie porzucił. Już miałam anulować wszystkie te słowa, kiedy moje wcześniejsze myśli ponownie powróciły. To była całkowicie inna sprawa. Ja i Edward byliśmy dorośli. A Renesmee? Jest jeszcze maleńka, ma jedynie kilkanaście miesięcy. Potrzebna jej matka i ojciec, dziadkowie i wujowie. A nie... zakochany, a raczej wpojony w niej wilkołak.
- Teraz, przepraszam cię muszę już iść. Do zobaczenia... za kilka lat. - rzuciłam oschle i rzuciłam się biegiem do domu Cullenów.
Dobrze, że wampiry nie płaczą. Bo teraz z moich oczu lały by się łzy strumieniami.
- Bello, musimy porozmawiać. Wszyscy powinni przy tym być. - powiedziała Rosalie, jak tylko znalazłam się w domu. - Edwardzie, wynieś Renesmee do Tanya. Ale wróć szybko.
Zdziwiona tym wszystkich usiadłam na krześle. Jeżeli kazała wynieść Nessie, musiało chodzić o nią.
- Według mnie... opiekę nad Renesmee powinniście powierzyć mi. - rzekła Rose, kiedy wszyscy byliśmy w salonie.
- Co?! Rosalie, zwariowałaś?! - wykrzyknęłam.
- Nie zwariowałam. Myślę po prostu logicznie. Będę sto razy lepszą matką od ciebie.
- Nie zgadzam się. - łkałam. - Kto ją spłodził? Kto nosił ją w brzuchu, pod sercem? Kto prawie umarł gdy przychodziła na świat?!
- Szkoda, że nie umarłaś. Renesmee byłaby wtedy moja... - powiedziała. - To dziecko jest najsłodszym dzieckiem na świecie. Zasługuje na lepszą matkę. Na mnie.
Edward warknął.
- Według mnie - odezwała się Esme. - Opieką nad maleńką powinna zajmować się Bella i Edward. To oni są jej rodzicami i nikt, nawet ty, Rosalie nie da jej takiego ciepła jak biologiczni rodzice.
- Zgadzam się z Esme. - powiedziała Alice.
- Jestem za Bellą i Edwardem. - zagłosował Jasper.
- Ja również. To my jesteśmy jej rodzicami. - dodał Edward.
- Emmettcie, za kim jesteś? - zapytała wkurzona Rose.
- Rosalie, przykro mi. Ale wiesz dobrze, że twoje chęci nie wystarczą. Chciałbym byś miała swoje ukochane dziecko, ale nie możemy zabierać małej Edwardowi i Belli. Znajdziemy inny sposób. - dodał Emmett.
- Zgadzam się z wami. Rose, od lat marzysz o dziecku. Ale nie myślisz, że to nie fair zabierać to małe szczęście Belli i twojemu bratu? Bella prawie umarła, przez Renesmee. I to biologiczni rodzice powinni opiekować się malcem.
- Byłabym lepszą matką. - warknęła Rosalie i wybiegła z domu.
Wszyscy spuścili głowy. Miałam ochotę pobiec za dziewczyną, i wykrzyczeć jej prosto w twarz co o niej myślę. Te wszystkie chwile spędzone z Rosalie... Te wszystkie polowania, zakupy, chwile zabawy... To wszystko kłamstwo. Chodziło tylko o to, bym powierzyła jej Renesmee na własność.
- Bello, chodźmy do domu. - Edward objął mnie w tali i wyprowadził na zewnątrz. - Proszę Cię, uspokój się. Rosalie... poniosło.
- Poniosło to za mało. - mruknęłam. - Nie rozumiesz?! Ona chce odebrać nam córkę! Ot to, to jej cały plan.
- Nie denerwuj się.
- Nie potrafię.
- Zawołać Jaspera?
- Nie, dzięki. Przeżyję bez niego.
Wyswobodziłam się z uścisku Edwarda i wbiegłam do domu. Przysiadłam na łóżku i schowałam twarz między kolana. Po chwili obok mnie znalazł się Edward. Nie zwracałam na niego uwagi, musiałam odetchnąć, uspokoić się.
- Zaraz wrócę. - mruknęłam.
Wyszłam  z sypialni i weszłam do pojemnej łazienki. Bardzo rzadko z niej korzystaliśmy. Renesmee była w połowie człowiekiem, więc też musiała się kąpać. Ale robiła to rzadziej niż zwykły śmiertelnik. Na brzegu wanny naszykowałam najróżniejsze olejki, płyny i mydełka zapachowe. Gorące strugi wody zawsze działały na mnie uspokajająco. Po długiej kąpieli przysiadłam na krzesełku, wpatrując się w okno. Rozmyślałam, co by było gdybym, wtedy czy porodzie zmarła. Jasne by było, że Edward obarczyłby całą winą Renesmee, i niewiele myśląc zabiłby się, tak jak mi kiedyś obiecał. Rosalie i Emmett zajęliby się małą, wmawiają jej, że to oni są jej rodzicami. Ale teraz to jest nie możliwe. W końcu ja i Edward, i oczywiście nasza córeczka będziemy żyć wiecznie.
- Bello, czy wszystko w porządku? - usłyszałam troskliwy głos Edwarda.
- Tak. Już wychodzę. - owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki.
Położyłam się na łóżku i za chwilę dołączył do mnie Edward. Złapałam go za rękę. Przytuliłam się mocno do jego nagiego torsu. Było mi przyjemnie ciepło, choć oboje jesteśmy lodowaci. Jedną rękę wyswobodziłam z jego uścisku i położyłam mu przy szyi. Palce z drugiej dłoni zaś mocniej wplotłam w palce Edwarda. Edward parsknął śmiechem i pocałował mnie w czubek głowy. Uwielbiałam chwilę, gdy mogłam rozkoszować się bliskością Edwarda. A takich było teraz naprawdę nie wiele...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz